Wystawa ma być
opowieścią o artystach
walczących piórem
i czynem

O wystawie

POETA
Otwarła się toń!
Upomina się o swoje Umarła
Szumem, gwarnością, zawrotem
Idzie ku nam z powrotem
(…)
RYCERZ
Daj dłoń!
POETA
Puszczaj!
RYCERZ
Ty mój!

Stanisław Wyspiański, Wesele

 

Niepodległa Polska, mimo długiej niewoli, trwała nieprzerwanie w poezji. Zapisana w słowach została wskrzeszona do życia ofiarą czynu. Ową prawdę znały Dzieci Niepodległej, te, które miały kilka, kilkanaście lat, gdy powstawała na nowo do życia, które rodziły się wraz z jej powrotem, a także te, które przychodziły na świat w chwili największego zagrożenia jej i Europy bytu, w roku 1920 i kilka lat później, w ocalonej od zagłady ojczyźnie. Świadomość ceny wolności była wówczas wśród Polaków powszechna. Szacunek dla tych, którzy oddali za nią życie, także. Różny był jednak sposób przeżywania satysfakcji z istnienia Niepodległej. Dzieci Niepodległej, o których opowiada wystawa, wyróżniały się powagą, tą szczególną wrażliwością sumienia, jaka pozwala widzieć sprawy świata w ich sensie istotnym – w tej perspektywie rozpoznawać znaki czasu i antycypować bieg zdarzeń. Szło za tym postanowienie, aby żyć na poziomie wyznawanych wartości, a to często oznaczało zgodę na ofiarę własnej krwi. Wystawa, którą prezentujemy w stulecie jednej z najważniejszych bitew, które odmieniły losy świata, jest próbą ukazania polskiej historii poprzez przypomnienie losów dziewiętnastu poetów – bohaterów. Ich drogi były różne tak, jak różnorodna jest dwudziestowieczna epopeja polskiej walki o wolność, a jednocześnie – na tym głębokim poziomie, do którego prowadzi drogowskaz niepodległości – tożsame.

Każdy z bohaterów wystawy zasługuje na miano rycerza. Są wśród nich mężczyźni, kobiety, jest kilkunastoletnia dziewczynka. „Kto ja?” – pytał siebie Tadeusz Gajcy jeszcze przed tym „czasem, który wieścili prorocy o brodach rozwianych szałem”. Dzisiaj możemy dać odpowiedź na to pytanie.
Kim jest rycerz? To ten, który służy… ale zawsze wielkiej sprawie. „Miłość musi być większa niż życie” – twierdził stanowczo młody poeta, powstaniec Wojciech Mencel. „Bóg nam każe iść – na przekór śmierci” – mówił Andrzej Trzebiński i potwierdzał: „Śmierć nasza rozpala życie w innych”. Tak więc rycerz musi być gotów na śmierć… w imię życia. I to życia niebędącego jedynie biologicznym trwaniem. Życia, w którym takie wartości jak honor, przyjaźń, poświęcenie osiągają intensywność, tworzącą wiecznotrwałe piękno. To dlatego wiersze i pieśni legionowe, wojenne, powstańcze mają moc scalania narodowej wspólnoty i, mimo wysiłków niechętnych polskości krytyków, przyciągają wciąż nowe pokolenia Polaków.
W czym tkwi ich tajemnica? Mistrzostwo słów? Czasami… choć nie zawsze. Często są to słowa prostej, żołnierskiej piosenki. Czujemy jednak, że jest w nich zapisana prawda o wszystkim, co najważniejsze, co należy do krwiobiegu polskości. Dlatego tak chętnie do nich powracamy, dlatego Polacy różnego wieku i stanu przybywają tak tłumie na Plac Piłsudskiego w Warszawie, aby wspólnie śpiewać powstańcze pieśni.

Spośród wielu artystów-bohaterów, którzy żyli i umierali dla Polski, jest tu przypomnianych dziewiętnaście postaci. O ich wyborze zadecydowały nie tylko kryteria artystyczne – choć wszyscy są ludźmi pióra – raczej chęć przypomnienia wielości heroicznych i męczeńskich dróg, które były ceną naszego „dziś”.
Ten pochód żywych „kamieni rzucanych na szaniec” otwiera Witold Pilecki, żołnierz, malarz, poeta. W jego postaci ogniskuje się to wszystko, co stanowi o fenomenie polskości. Należał do pokolenia, którego największym marzeniem była niepodległość. Urodził się 13 maja 1901 r. w Ołońcu na północy Rosji, dokąd zawędrował ród Pileckich w wyniku carskich konfiskat ich ziem w Nowogródczyźnie. Wywodził się z rodziny o tradycjach patriotycznych, które kontynuował już jako chłopiec, działający w konspiracyjnym skautingu, zakładający w roku 1914 na Mohylewszczyźnie, w miejscowości Orzeł, pierwszy zastęp harcerski. W roku 1918 wstąpił do działającej w konspiracji Polskiej Organizacji Wojskowej, uczestniczył w walkach z dywersyjnymi oddziałami komunistycznymi, a następnie bronił Wilna przed bolszewicką nawałą, dowodząc obroną barykady w Ostrej Bramie. W oddziale kawalerii, przeorganizowanym w 13. Pułk Ułanów, uczestniczył niemal we wszystkich bitwach oddziału, walczącego na przemian z Niemcami, Białorusinami, Ukraińcami i bolszewikami, zdobywającego m.in. Brześć, Lidę, Baranowicze i Mińsk Litewski. W październiku 1919 r. został zdemobilizowany, powrócił do Wilna, aby kontynuować naukę w Gimnazjum im. Joachima Lelewela i założyć 8. Wileńską Drużynę Harcerską, złożoną w większości z młodych, zdemobilizowanych żołnierzy. W lipcu 1920 r., wobec ponownie nadciągającego zagrożenia bolszewickiego, wstąpił ochotniczo do wojska – został przydzielony do 1. Wileńskiej Kompanii Harcerskiej, skierowanej do obrony Grodna. Pod naporem wojsk bolszewickich razem ze swoim oddziałem dotarł do Warszawy, gdzie przystąpił do 211. Ochotniczego Pułku Ułanów Nadniemeńskich – wraz ze swoim pułkiem stoczył wiele bitew. Po zakończeniu kampanii wileńskiej, 1 stycznia 1921 r., starszy ułan Witold Pilecki został zwolniony z wojska w celu kontynuowania przerwanej nauki. Założył rodzinę, pracował w odzyskanym majątku Sukurcze. Był zawsze wrażliwy na potrzeby innych ludzi, chciał i umiał im pomagać. Za swoje zaangażowanie w sprawy publiczne otrzymał w roku 1937 Srebrny Krzyż Zasługi. Pisał wiersze, malował – do dziś w kościele parafialnym w Krupie (obecnie Krupowo na Białorusi) wiszą namalowane przez niego obrazy: Matka Boża Nieustającej Pomocy i Św. Antoni.

26 sierpnia 1939 roku mobilizacja, związana ze zbliżającą się wojną z Niemcami, objęła Kawalerię 19. Dywizji Piechoty. Podporucznik rezerwy Witold Pilecki zorganizował punkt mobilizacyjny we wsi Krupa i wraz z podkomendnymi niebawem znalazł się w jednostce. Po zaciekłych walkach kampanii wrześniowej dywizja została rozbita. Witold Pilecki nie złożył jednak broni – wraz ze swoimi ułanami prowadził walkę partyzancką do 17 października 1939 roku, następnie dotarł do okupowanej przez Niemców Warszawy, gdzie 9 listopada 1939 r. zapadła decyzja o utworzeniu Tajnej Armii Polskiej – inspektorem jej pionu organizacyjnego i szefem sztabu został ppor. Witold Pilecki „Witold”. W stolicy ukrywał się pod fałszywym nazwiskiem Tomasz Serafiński; gdy znalazł w jednym z mieszkań dokumenty, przekonany, że ich właściciel, ciężko ranny w obronie Warszawy, nie żyje, użył ich do celów konspiracyjnych. Zła sława założonego przez Niemców obozu w Auschwitz skłoniła dowództwo TAP, w porozumieniu z komendantem ZWZ, gen. „Grotem” Roweckim, do podjęcia działań wywiadowczych. Do wypełnienia tej misji zgłosił się ochotniczo ppor. Witold Pilecki – 19 września 1940 roku dał się pojmać podczas łapanki na warszawskim Żoliborzu. Trafił do KL Auschwitz wraz z 1705 osobami w nocy z 21 na 22 września. Otrzymał numer obozowy 4859. W raporcie, sporządzonym już po ucieczce, Witold Pilecki napisał: „Tu wybito u mnie pierwsze dwa zęby za to, że numer ewidencyjny na tabliczce napisany niosłem w ręku, a nie w zębach, jak tego w tym dniu chciał «bademeister». Dostałem w szczękę ciężkim drągiem. Wypadły dwa zęby. Pociekło trochę krwi”. Pierwsza wiadomość od dobrowolnego więźnia o potwornych warunkach, panujących w obozie, została wysłana do Warszawy w październiku 1940 r. i stamtąd, na rozkaz Komendanta Głównego ZWZ, gen. „Grota”, trafiła w marcu 1941 r. przez Sztokholm do Londynu. Witold Pilecki, wraz z wcześniej aresztowanymi żołnierzami Tajnej Armii Polskiej, zorganizował w obozie Związek Organizacji Wojskowej – w połowie 1942 roku organizacja liczyła już ok. 600 więźniów. W dowód uznania za działalność na terenie KL Auschwitz 11 listopada 1941 r. został przez gen. „Grota” awansowany do stopnia porucznika. Zagrożeni aresztowaniem, por. Witold Pilecki ze współwięźniami – Janem Redzejem i Edwardem Ciesielskim, w nocy z 26 na 27 kwietnia 1943 r. zbiegli z obozu. Głównym celem tej ucieczki było złożenie Komendzie Głównej AK meldunku o sytuacji w Auschwitz i zainspirowanie zbrojnej akcji wyzwolenia obozu – ten projekt nie spotkał się jednak z aprobatą dowództwa. Za swą bohaterską działalność na terenie obozu por. Witold Pilecki rozkazem Komendanta Głównego AK, gen. Tadeusza Komorowskiego „Bora”, został awansowany do stopnia rotmistrza kawalerii. Generałowie, awansujący Pileckiego, nie mogli wiedzieć, że ów skromny, milczący konspirator już przed wojną miał stopień kapitana (!). Rotmistrz Pilecki – bo tak, mimo kolejnego, pośmiertnego już awansu, mówi o nim gros rodaków – podczas jednego ze spotkań z córką i synem pozostawił im takie oto przesłanie: „Kochajcie ojczystą ziemię. Kochajcie swoją świętą wiarę i tradycję własnego Narodu. Wyrośnijcie na ludzi honoru, zawsze wierni uznanym przez siebie najwyższym wartościom, którym trzeba służyć całym swoim życiem”. Wobec zbliżającej się zamiany okupacji niemieckiej na sowiecką dowództwo Armii Krajowej założyło kadrową organizację wojskową o kryptonimie NIE (Niepodległość), której celem była kontynuacja walki po zajęciu Polski przez Armię Czerwoną. Do działalności w tej elitarnej grupie został skierowany także rtm. Pilecki – otrzymał nowe nazwisko „Smoliński” i kryptonim „T-IV”. Prace organizacyjne zostały przerwane przez wybuch Powstania Warszawskiego – Pilecki, jako cenny, zakonspirowany oficer, otrzymał zakaz walki, któremu się nie podporządkował. Przystąpił do zgrupowania „Chrobry” jako szeregowiec i dopiero po pewnym czasie – gdy zaistniała taka potrzeba – ujawnił swój stopień i objął dowództwo. Broniona przez niego Reduta Witolda nigdy nie została przez Niemców zdobyta.

Po upadku powstania rtm. Pilecki przeszedł przez kilka obozów, wreszcie, po wyzwoleniu przez Amerykanów oflagu w Murnau, wraz z grupą oficerów wyjechał do stacjonującego we Włoszech 2. Korpusu Polskiego. Po rozmowach z gen. Andersem i gen. Pełczyńskim przygotowywał się do przerzutu do Polski. W Warszawie pojawił się 8 grudnia 1945 roku. Zorganizował sieć współpracowników, wraz z którymi zdobywał tajne informacje na temat zbrodniczych działań NKWD i UB, rosnącego terroru, wyborczych fałszerstw i trwającej wciąż walki niepodległościowego podziemia – raporty te trafiały do sztabu 2. Korpusu we Włoszech. W czerwcu 1946 roku otrzymał rozkaz natychmiastowej ewakuacji na Zachód z powodu zagrożenia aresztowaniem. Tego rozkazu rotmistrz Pilecki nie wykonał. Nie chciał wyjeżdżać z Polski, pozostawiając rodzinę i porzucając działania, dla których nie miał następcy. Został aresztowany 8 maja 1947 roku i poddany niezwykle okrutnemu śledztwu, które nadzorował osobiście niesławnej pamięci pułkownik Józef Różański.

W trakcie procesu szepnął do żony: „Oświęcim to była igraszka”.

Został skazany na śmierć za zbrodnię zdrady stanu i narodu. Bolesław Bierut odmówił prawa łaski. Wyrok wykonano 25 maja 1948 r. o godz. 21.30 w więzieniu przy ul. Rakowieckiej 37 w Warszawie. Zachował się tekst wierszowanej petycji Witolda Pileckiego Do Pana Pułkownika Różańskiego. Oto jej fragment:

Dlatego więc piszę niniejszą petycję
by sumą kar wszystkich – mnie tylko karano
bo choćby przyszło postradać me życie
tak wolę – niż żyć
a mieć w sercu ranę…

Tak jakby ów rycerz polskiej sprawy szukał choćby cienia człowieczeństwa w każdym człowieku, nawet w swoim największym wrogu. Takich słów ów adresat wiersza jednak nie umiał pojąć. Tak jak podsumowania rotmistrza Pileckiego drogi do wolności: „Starałem się tak żyć, abym w godzinie śmierci mógł się raczej cieszyć niż lękać”.

Przywołując postać pierwszego z bohaterów wystawy przypominam najwięcej szczegółowych informacji. Dlaczego? Ten wyjątkowy człowiek otwiera ogromne przestrzenie polskiej historii najnowszej: zmagania o niepodległość, wojna polsko-bolszewicka, kampania wrześniowa 1939 roku, piekło Auschwitz – Witold Pilecki jako jedyny dobrowolny więzień, zdający stamtąd raport – dalsza konspiracja, Powstanie Warszawskie z niezwyciężoną Redutą Witolda, 2. Korpus Polski, walka z drugim, sowieckim okupantem, więzienie, tortury i śmierć. A potem długie lata milczenia. Był artystą, żołnierzem, konspiratorem, emigrantem i więźniem. Na kartach historii, które otwiera przed nami życie tak wybitnej jednostki, możemy odnaleźć tysiące innych, często anonimowych bohaterów. Jednocześnie ów rycerz jest kimś jedynym, wyjątkowym w dziejach Polski, Europy i świata.

Kolejny bohater wystawy to, urodzony 6 lutego 1902 r. w Kłobucku syn nauczyciela, Władysław Sebyła, twórca niepospolity: poeta, malarz, muzyk. Jego postać odsyła nas do rzeczywistości przywoływanej dziś jednym złowieszczym słowem: Katyń. Był jedną z wielu tysięcy ofiar tej ludobójczej zbrodni, dokonanej na nieludzkiej ziemi – zginął w jednym z miejsc egzekucji polskich oficerów, pod Charkowem. Już w roku 1933, w mrocznym wierszu Pogrzebny, poeta antycypował swój tragiczny los:

W nieznanym zatonięty
przez ciemność pochłonięty
uniesiony wysoko
broczysz nocną posoką
płyniesz w nieznane strony
gdzieś będziesz pogrzebiony
gdzieś będziesz pochowany
w ziemi śniegiem usłanej
w ziemi mocno ubitej
w nocy niebem przykrytej
odczłowieczony.

Kilka lat później – w roku 1938 – Sebyła napisał słynny już dziś wiersz, zaczynający się od słów:

I znowu tupot nóg sołdackich
i grzmiących sotni gwizd kozackich
gwiaździsty nad Europą but
i mrowi się ludami wschód.

Zanim to wszystko się stało i los poety-żołnierza się dopełnił, Wladysław Sebyła dał się poznać jako człowiek i autor poważny, odpowiedzialny za czyny i słowa. Jako ochotnik, nie mając jeszcze wymaganych dwudziestu lat, walczył w powstaniu o polskość Śląska. Później jako twórca i redaktor wiązał się z kilkoma formacjami literackim – był m.in. redaktorem pisma „Kwadryga”. Nie można go wszakże ostatecznie przypisać do żadnej grupy czy ideologii. Jego żywiołem była poezja pojmowana jako „uparte przedzieranie się przez siebie, świat, rzeczywistość” w poszukiwaniu istoty życia.

W poemacie zatytułowanym Koncert egotyczny czytamy: „Dochodzić prawdy? Czy nie prostym czynem? Dotknięciem rzeczy”, zaś w Dialogu w ciemności jakby dopowiedzenie: „Ja jestem ciemna siła, która uderzając o rzecz błyska światłem. Jestem  w o l ą  dnia”.
Tak włączył się Władysław Sebyła w nurt Norwidowskiej myśli, gdzie, aby posłużyć się transpozycją słów wielkiego romantyka, piękno nigdy nie jest samo. Podejmując trudne zobowiązanie wkroczenia w rewers światła,  nie omijał ludzkich lęków, nie oszczędzał pozorów. W pragnieniu pokonywania mroków chaosu odważył się być człowiekiem pełnym, dojrzałym. W wizyjnym poemacie Młyny zapisał taki oto obraz:

Młyny szły bezszelestnie, zakopane w mroku
w szumie skrzydeł aniołów, lecących przez światy
i sypał się piach gwiezdny z daleka, z wysoka
na zalane czerwienią łopaty

Paradoksy historii. Pozbawiony agresji, subtelny intelektualista, pełen niechęci do jakichkolwiek wojskowych działań, został poddany młynom okrutnego czasu i zginął zamordowany przez sowieckich agresorów, wzięty wcześniej do niewoli jako podporucznik polskiego wojska. W liście do żony, Sabiny, datowanym na 28 sierpnia 1939 roku,  pozostawił ostatni ślad swego ziemskiego życia: „Kochana moja. Dostałem dziś o 18-tej kartę powołania. Nie mam sposobu, żeby Cię zawiadomić […]. Jadę dziś o północy, tam, gdzie to było powiedziane (…)”.
O tym poecie-żołnierzu także nie wspominano przez wiele lat.

Następny rycerz polskiej sprawy otwiera kolejną, niezwykle bolesną kartę naszych dziejów: męczeństwo Wołynia. To, urodzony 22 lutego 1915 roku w Petersburgu, Zygmunt Jan Rumel, syn oficera Wojska Polskiego, uczestnika kampanii 1920 roku, odznaczonego Krzyżem Virtuti Militari, po wojnie osadnika wojskowego w powiecie krzemienieckim na Wołyniu. Przyszły poeta mieszkał w dworku, należącym niegdyś do rodziny Juliusza Słowackiego, i był uczniem liceum w Krzemieńcu. Później studiował polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim, nie rezygnując z aktywności na rzecz zawsze bliskiego mu Wołynia. Był publicystą i przewodniczącym komitetu redakcyjnego miesięcznika „Droga Pracy”, dodatku do „Życia Krzemienieckiego”. Propagował ideę Polski jako państwa wielonarodowego, publikując artykuły w wydawanym w Krzemieńcu dwujęzycznym piśmie „Młoda Wieś – Mołode Seło”.

W roku 1938 został skierowany do szkoły podchorążych rezerwy we Włodzimierzu Wołyńskim, zaś w lipcu 1939 w stopniu kaprala podchorążego rezerwy przybył na praktykę do 23. pułku Artylerii Lekkiej w Będzinie – po mobilizacji pod koniec sierpnia wraz z tym pułkiem wyruszył na wojnę. Dostał się do sowieckiej niewoli, podał się za szeregowca i został zwolniony. Początki okupacji spędził na Wołyniu, gdzie działał w podziemnej organizacji antysowieckiej, powołanej przez działaczy ruchu ludowego.

W 1940 roku odbywał podróże między Wołyniem a Warszawą już jako kurier ZWZ. W tym czasie zostało rozbite kierownictwo wołyńskiego ZWZ, jego brat, Bronisław, został aresztowany i wkrótce stracony. Zygmunt Rumel przedostał się do Warszawy, gdzie odnowił kontakty z działaczami ruchu ludowego, włączając się w prace podziemnej drukarni Komendy Głównej Batalionów Chłopskich, prowadząc wraz z żoną Anną z Wójcikiewiczów sklep, służący za konspiracyjny punkt kontaktowy. Od jesieni 1941 roku był emisariuszem Batalionów Chłopskich na Wołyń, a od 1943 – komendantem VIII Okręgu BCH – Wołyń (pseudonim „Krzysztof Poręba”).

W związku z sygnałami o krwawym terrorze i wciąż narastającym zagrożeniu życia Polaków ze strony Ukraińców – na początku lipca 1943 wydano mu rozkaz przeprowadzenia rozmów z dowództwem Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) na Wołyniu. Zygmunt Rumel stanął na czele delegacji, wysłanej przez Kazimierza Banacha, pełnomocnika Rządu Rzeczypospolitej Polskiej. Miano rozmawiać o zahamowaniu rzezi wołyńskiej i propozycjach walki przeciw Niemcom u boku Polaków. W geście wiary w zdolności honorowe ukraińskich powstańców polska delegacja (Zygmunt Rumel, Krzysztof Markiewicz i Witold Dobrowolski) zrezygnowała ze zbrojnej obstawy. Wszyscy trzej zostali aresztowani i zamordowani przez rozerwanie końmi. Następnego dnia, 11 lipca 1943 roku, rozpoczął się najbardziej krwawy etap planowego ludobójstwa ludności polskiej na Wołyniu.
Rycerz-poeta, męczennik Wołynia, w swoim wierszu, zatytułowanym Dwie matki, wyrażał przywiązanie do Polski i Ukrainy. W romantycznym widzeniu świata liczył na serdeczne związki między narodami, zamieszkującymi niegdyś wielką Rzeczpospolitą. Odzyskana po 123 latach niepodległość wydawała mu się szansą na zbudowanie nowej, wspólnej drogi. A jednak wiersz Pole, napisany w listopadzie 1934 roku, dziewięć lat przed tragicznym finałem żołnierskiej misji, przepowiadał:

Nie będę o niczym myślał
ani niczego żałował…
jarzębinowy wisior
smutek rumieńcem zachowa.
A potem – potem gdzieś w rowie
wargi przytulę do ziemi…
wszystkie swe bóle wypowiem…
wrosnę zielonym korzeniem

Ten kresowy poeta także doświadczył najokrutniejszej drugiej śmierci – został skazany na zapomnienie, a jego znakomite wiersze doczekały się pośmiertnego wydania dopiero w roku 1975.

Kolejnym, rzadko dziś wspominanym poetą-rycerzem, jest Wacław Bojarski, urodzony w Warszawie 30 października 1921 roku (ps. Jan Marzec, Wojciech Wierzejski, Marek Zalewski) – student konspiracyjnej polonistyki, utalentowany i niezwykle aktywny organizator życia kulturalnego podziemnej stolicy. Był drugim, po Onufrym Bronisławie Kopczyńskim, kompozytorze zamordowanym w kwietniu 1943 roku w obozie na Majdanku, redaktorem konspiracyjnego pisma „Sztuka i Naród”, wydawanego w okupowanej Warszawie od kwietnia 1942 roku do lipca 1944 roku. Onufry Bronisław Kopczyński był jednym z trzech bohaterów wystawy Warszawa Kopczyńskich, prezentowanej w Muzeum Literatury w roku 2016, przypomnijmy więc teraz o nim tylko w kilku słowach. Nazywany przez kolegów „Chopinem konspiracji”, imponował tym, że czytał partytury jak zwykłe książki, komponował i koncertował, znajdując przy tym czas na tworzenie odpowiedzialnej wizji państwa. Już jako dziewiętnastolatek, w roku 1935, opublikował swoje myśli w broszurze zatytułowanej Czyn użyteczny. Na łamach „Sztuki i Narodu” pozostawił m.in. tę oto konstatację: „Jest rzeczą niesłychanie charakterystyczną ,że wielcy artyści godzą się ze swym psychofizycznym związkiem z narodem”. Wacław Bojarski objął po nim stanowisko redaktora najważniejszego podziemnego pisma warszawskiej inteligencji. Przyciągał do siebie młodych ludzi błyskotliwym umysłem, pogodą ducha, zmysłem ironii. Obok działalności redakcyjnej, publicystycznej, organizował dyskusje, spotkania literacko-muzyczne, pisał partyzanckie piosenki (m.in. słynną O Natalio). Głęboka przyjaźń połączyła go z Andrzejem Trzebińskim, a u jej podłoża leżało porozumienie intelektualne i poczucie odpowiedzialności wobec narodowej wspólnoty.

„Choćby miał po nas przemaszerować chamski but kata, choćby wgniótł w ziemię nasze ciała, zniszczył, zgnoił, rozmazał, choćby zmienił naszą, jakże nędzną, broń w kupę złomu – to przecież dla przyszłych pokoleń będzie ten nasz krzyk nie zaspokojony, nie zadławiony, żarliwy – pragnieniem mocnego dobra. I choćby zawieść miało wszystko, to jedno zostanie po nas na pewno” – te słowa z artykułu Wacława Bojarskiego pt. Co po nas zostanie, pomieszczonego na łamach SiN-u (1943, nr 6) – mają wagę testamentu.

Ostatnią dla drugiego redaktora SiN-u manifestacją wewnętrznej wolności była tragicznie zakończona akcja złożenia wieńca z dedykacją „Geniuszowi Słowiańszczyzny – Rodacy” pod warszawskim pomnikiem Kopernika. Zainicjował i przeprowadził ją Wacław wraz z kolegami, Tadeuszem Gajcym i Zdzisławem Stroińskim. Rozpętała się strzelanina, w której wyniku Wacław odniósł rany, Zdzisław został uwięziony na Pawiaku, a jedynie Tadeusz wymknął się pogoni. Autor liryku Ranny różą zmarł po dwunastu dniach, 5 czerwca 1943 roku.
Śmierć poety rozpoczęła tragiczną legendę SiN-u, rodząc przeświadczenie, że wszyscy redaktorzy tego pisma muszą zginąć. Czas przyniósł potwierdzenie tych przeczuć. Kolejny redaktor, Andrzej Trzebiński, który przeżył swojego przyjaciela zaledwie o kilka miesięcy, tak o nim pisał na łamach pisma (SiN nr 9-10, lipiec–sierpień 1943 r.):

Kim byłeś? Autorem mocnych, pięknych liryków prozą, autorem sześciu wykończonych i dojrzałych jak owoce opowiadań, żywiołowym człowiekiem teatru, aktorem, reżyserem, dramaturgiem, znawcą i miłośnikiem Norwida (a obok tego Gałczyńskiego), drugim redaktorem SiN-u i publicystą z ogniem fanatyzmu, twórcą i wykonawcą znanych już dzisiaj piosenek Uderzenia, politykiem i żołnierzem, konspiratorem i kpiarzem. Kim byłeś, Drogi –? Twórcą najbujniejszego, jakie znam, życia.

Ocalałe utwory Wacława Bojarskiego ukazały się w zbiorze, noszącym tytuł jednego z opowiadań – Pożegnanie z mistrzem – dopiero w roku 1983.

Andrzej Trzebiński, urodzony 27 stycznia 1922 roku w Radgoszczy k. Łomży (ps. Paweł Późny, Stanisław Łomień, Andrzej Jarociński) mimo że przeżył zaledwie dwadzieścia jeden lat, w pełni zasłużył na wszystkie łączone z jego nazwiskiem określenia uzdolnień i funkcji: poeta, prozaik, dramaturg, publicysta, teoretyk kultury. Po złożeniu konspiracyjnej matury studiował slawistykę i filozofię polską w podziemnym Uniwersytecie Warszawskim. Był członkiem Konfederacji Narodu i organizatorem Ruchu Kulturowego, u którego podstaw miała lec „niezgoda na przegraną, wykraczająca poza postawę buntu niewolnika, zakładająca tworzenie, koncepcję, myśl, budująca nowe przestrzenie dla pola starcia”. Postulował korelację postawy w życiu i w sztuce, jedność twórczości i walki, przezwyciężenie katastrofizmu. Tworzył program uniwersalizmu – filozofię proporcji, nieprzyznającą prymatu żadnemu z biegunów: indywidualizmowi czy wspólnocie. W centrum stawiał odpowiedzialnego wobec wspólnoty człowieka, „indywidualnie dorastającego do praw wieczności i Boga”. Podkreślał, że prawdziwa kultura wymaga twardości psychicznej, charakteru i twórców w pełni dojrzałych. Pracował ponad siły, przez rok także jako robotnik. W Pamiętniku notował: „Wczoraj nie spałem całą noc i w dzień nawet się nie zdrzemnąłem. Dziś wstałem jeszcze o kompletnej nocy, gdzieś o wpół-do-szóstej, jutro to samo”. Jako że górował intelektualnie nad młodym pokoleniem, towarzyszyło mu poczucie głębokiej samotności. Jedynie Wacław Bojarski dotrzymywał mu kroku, toteż do niego kierował słowa: „Śmierć jest wieczorem autorskim jedynym i trudnym. Pomóż mi, umarły Przyjacielu – w ten czas”.
Ów „wieczór autorski”, który w planach poety „miał się dobrze udać”, wydarzył się rano, 12 listopada 1943 roku, pod murem kamienicy przy ulicy Nowy Świat 49. W zbiorowej egzekucji stracono trzydzieści osób. Był wśród nich autor dramatu Aby podnieść różę.

Pozostało po nim kilkaset stron tekstów: wiersze, liryki prozą, dramat, przekłady poezji francuskiej, powieść Kwiaty z drzew zakazanych, artykuły, recenzje, dwa ostatnie zeszyty Pamiętnika. Wśród wielu kart ten oto zapis: „Pochłonie nas historia. Młodych, dwudziestoletnich chłopców. Nie będziemy Mochnackimi, Mickiewiczami, Norwidami swojej epoki. Mogliśmy być Rimbaudami. Ale odrzuciliśmy to, bo szliśmy gdzie indziej…”.

Kolejny redaktor „Sztuki i Narodu”, Tadeusz Gajcy, urodzony w Warszawie 8 lutego 1922 r. (ps. Karol Topornicki, Roman Oścień, Topór), jest uznawany za najwybitniejszego – obok Krzysztofa Kamila Baczyńskiego – poetę Polski Walczącej. Był uczniem gimnazjum oo. marianów na warszawskich Bielanach (w tej samej klasie uczył się Wojciech Jaruzelski); po uzyskaniu matury na tajnych kompletach studiował polonistykę w podziemnym Uniwersytecie Warszawskim. Już jako dziecko twierdził z przekonaniem: „Ja będę poetą”. Atmosfera rodzinnego domu: pobożna babka, matka położna, społecznica, ojciec, ślusarz kolejowy, pisujący wiersze – wszystko to sprzyjało formowaniu się wrażliwości i wyobraźni młodego twórcy. Podczas okupacji Gajcy był współpracownikiem, wreszcie czwartym redaktorem „Sztuki i Narodu”. Brał udział w konspiracyjnym ruchu literackim, ogłosił w Bibliotece SiN-u dwa tomiki wierszy: Widma i Grom powszedni. Był autorem opowiadań, dramatu Homer i Orchidea, a także licznych tekstów krytycznych i programowych. Poległ jako żołnierz Armii Krajowej szesnastego dnia Powstania, wraz z przyjacielem, Zdzisławem Stroińskim, w ruinach wysadzonej przez Niemców kamienicy. Gajcy tymi słowami określił duchową kondycję swojego pokolenia: „Przeżywamy znamienny okres niechęci do wszystkiego, co bierne, co utożsamia się z postawą mędrca ze szkiełkiem, nawraca romantyczna fala czynu”. Ten poeta-wizjoner pisał jakby wychylony ku przyszłości, w ciągłym z nami, narodzonymi już po jego śmierci, dialogu:

Nie żebym uląkł się i płakał
nie żebym czekał już skazany
na trwałość kruchą – szukam w gwiazdach zarysu twego. Między nami
jak dłonie dwie złączone są
pamięci nasze i miłości
a jeden tylko wspólny dom
który nade mną w tobie rośnie

Leon Zdzisław Stroiński, ps. Marek Chmura, dozgonny, oddany przyjaciel Tadeusza Gajcego, mawiał: „Jeżeli moje życie ma jakikolwiek sens, to jedynie w opiece nad Tadeuszem”. Sam był utalentowanym poetą, autorem oryginalnych liryków prozą. Urodzony w Warszawie 29 listopada 1921 roku jako syn Józefa Stroińskiego, radcy prawnego Ordynacji Zamoyskich, wczesne lata życia spędzał, według własnych słów: „na zielono-złotawej prowincji”. Ukończył liceum w Zamościu, w 1941 roku podjął konspiracyjne studia prawnicze, po krótkim czasie przeniósł się na polonistykę. Po akcji złożenia wieńca pod pomnikiem Kopernika został aresztowany i osadzony na Pawiaku. Dzięki staraniom rodziny zwolniono go 19 lipca 1943 roku – pojechał wówczas do rodziców, przebywających w Zwierzyńcu – i tam powstały utwory zebrane w tomiku Okno, opublikowanym w tymże roku w Bibliotece SiN-u. Z redakcją był związany od początku jej istnienia jako autor i współpracownik.

Ten subtelny chłopiec został zapamiętany jako waleczny podchorąży oddziału Armii Krajowej, w którym jego przyjaciel, Tadeusz Gajcy, był podkomendnym. Przed ogłoszeniem godziny „W” przebywał u rodziców: nie zdążył na pociąg do Warszawy, więc szedł pieszo. „O mało bym się nie spóźnił na Powstanie” – te jego słowa zanotował Roman Bratny w swoich wspomnieniach o „Marku Chmurze”. „Zarysy istot, którymi mógłbym być, ale już nie będę, milczą jak rozrzucone zabawki opuszczone nagle przez dziecko” – zapisał poeta w liryku O śmierci. Dzięki staraniom i w opracowaniu Hanny Etemadi ukazał się w roku 2011 tom Chmura. Portret poety.

Podczas powstańczego zebrania po śmierci Gajcego do objęcia funkcji redaktora pisma został wyznaczony z grupy sinowców „ostatni na szaniec”– Bernard Wojciech Mencel.
Urodzony w Pabianicach 21 maja 1923 roku, od roku 1937 mieszkał w Warszawie. Maturę uzyskał na konspiracyjnych kompletach w Gimnazjum i Liceum im. Stefana Batorego. Studiował polonistykę w podziemnym Uniwersytecie Warszawskim, jednocześnie ukończył podchorążówkę. Pracował jako stróż nocny na placu węglowym, gdzie ukrywał żydowskie dzieci, które potem przekazywane były w bezpieczne miejsca. Brał udział w akcjach sabotażu kolejowego. W czasie Powstania był dowódcą patrolu megafonowego. Zginął 13 września 1944 roku, trafiony trzema kulami przez niemieckiego snajpera, strzelającego z wieży kościoła św. Zbawiciela. Pierwszy jego tekst, recenzja tomiku Bratnego pt. Pogarda, został złożony do druku w ostatnim numerze „Sztuki i Narodu”. Ów 16. numer pisma zachował się w formie próbnej odbitki, przeznaczonej do korekty. Wiersze i poemat Przed świtem pozostały w rękopisach i autorskich maszynopisach. We wspomnieniach Nanek – jak nazywali go bliscy – pozostał na zawsze jasny, pogodny, pełen młodzieńczej radości i wiary w życie. „Dopóki miłość będzie, dopóty wiara będzie zwyciężać świat. A miłości wystarczy – bo z Boga. Widzę swą małość wśród ludzi i czuję swą wielkość przez Boga” – pisał pod ps. Paweł Janowicz w dramacie o świętym Franciszku. Mówił z przekonaniem: „Miłość musi być większa niż życie”.

Wydawanie polskiego pisma podziemnego w okupowanej przez Niemców Warszawie było aktem wielkiej odwagi. W razie dekonspiracji groziły tortury i śmierć. Taka była cena ocalenia ciągłości polskiej kultury. Młodzi twórcy z kręgu „Sztuki i Narodu” byli zdecydowani ją zapłacić – i tak też się stało. Wszyscy redaktorzy zginęli. Wydawało się, że twórczość Wojciecha Mencla zaginęła i pozostanie nieznana. Na szczęście okazało się to nieprawdą. Podczas kwerend, związanych z realizacją wystawy Sztuka i Naród, nawiązałam kontakt z panią Jadwigą Jachimczak, narzeczoną Nanka z okresu wojny. To na jej rękach umierał młody poeta-powstaniec i to dzięki niej dotarłam do pani Grażyny Kononowicz, siostrzenicy poety, która przechowała jego archiwum. Pani Kononowicz wraz z siostrą, Aleksandrą Siwicką, ofiarowały rękopisy wierszy Wojciecha Mencla stołecznemu muzeum. Dzięki temu ukazała się nowa książka z serii Biblioteka Muzeum Literatury: Utwory wybrane Wojciecha Mencla, ze słowem wstępnym Michała Friedricha.

Oprócz „Sztuki i Narodu” wydawane było kilka innych pism konspiracyjnych o charakterze publicystyczno-literackim. W latach 1942–1944 w grupie młodzieży, związanej z socjalistyczną formacją i pismami „Płomienie” i „Droga”, znaleźli swoje miejsce Ewa Pohoska ps. Halina Sosnowska i najbardziej znany poeta lat wojny – Krzysztof Kamil Baczyński, ps. Jan Bugaj.
Ewa Pohoska urodziła się w Warszawie 19 lipca 1918 roku, była córką Jana i Anny z Rzepeckich, wnuczką pisarza Kazimierza Rzepeckiego, siostrzenicą pułkownika Jana Rzepeckiego. Jej ojciec, w latach 1934–1939 wiceprezydent Warszawy, został w ramach akcji AB (eliminacji polskiej inteligencji) aresztowany przez Gestapo i rozstrzelany w Palmirach. Ewa była studentką etnografii na Uniwersytecie Warszawskim, a w czasie okupacji uczestniczyła w zajęciach konspiracyjnej Akademii Sztuk Pięknych. Należała do Armii Krajowej. W domu Pohoskich na warszawskim Żoliborzu skupiała się konspiracyjna działalność polityczna, kulturalna, a także akcja pomocy Żydom. Ewa podczas próby ratowania koleżanki, Hanki Czaki, została aresztowana przez Niemców i w lutym 1944 r. rozstrzelana wraz z grupą trzydziestu sześciu kobiet w ruinach warszawskiego getta. Rycerska postawa pięknej poetki kosztowała ją życie. Była autorką wierszy i dramatu Schyłek amonitów, opublikowanego w piśmie „Droga”, a po wojnie, w roku 1968, w miesięczniku „Dialog”. W swoim dramacie w groteskowym świetle przedstawiła wiodące donikąd polityczne walki, np. w tym oto dialogu:

Natana: Pozwoli pan o coś zapytać. Rzeczy, o które walczycie, nie są mi obce. Ale zupełnie nie mogę pojąć istoty niszczącego nas konfliktu. „Naród i Wolność” a „Wolność w Narodzie” – te same słowa połączone afirmatywnie nie mogą mieć znaczeń rozbieżnych. Dlaczego zwalczacie się z Ogru jak wściekłe psy, skoro dążycie do jednego celu?
Tarlatan: Właśnie – dlatego.

Uderza przenikliwość autorki w przedstawieniu postaci politycznego teatru i aktualność tychże obserwacji.

Niezwykłą kobietą-rycerzem jest Krystyna Krahelska ps. Danuta – pomnikowa Warszawska Syrena.
Urodziła się 24 marca 1914 r. w Mazurkach pod Baranowiczami, była córką Jana, inżyniera melioranta, oficera wojewody poleskiego, i Janiny z domu Bury, biologa, pracownika naukowego UJ, po wojnie Akademii Medycznej w Gdańsku. Krystyna ukończyła gimnazjum koedukacyjne w Brześciu. Studiowała historię, geografię i etnografię na Uniwersytecie Warszawskim. Występowała w Polskim Radiu jako wykonawczyni pieśni regionalnych. W latach 1936–1937 pozowała Ludwice Nitschowej do pomnika Syreny, ustawionego w 1939 r. na Nabrzeżu Kościuszkowskim. W czasie okupacji była łączniczką i sanitariuszką ZWZ-AK. Została ciężko ranna w pierwszej godzinie Powstania Warszawskiego podczas udzielania pomocy trzeciemu koledze. Zmarła 2 sierpnia 1944 roku. Wiersze pisała od 1928 roku. Jest m.in. autorką pieśni Hej chłopcy, bagnet na broń. W przeddzień wybuchu Powstania na cokole pomnika Warszawskiej Syreny pojawiły się pierwsze słowa tej pieśni – wezwanie do walki. Ów pomnik, mimo ciągłego ostrzału, trwał niewzruszenie i przetrwał wśród ruin miasta. Przetrwały także wiersze, pieśni i pamięć o ich autorce, która niosła w sobie najlepsze cechy rycerskie: delikatność uczuć i hart ducha. Jako druhna stała się po wojnie wzorem do naśladowania – znakiem tego są szkoły i drużyny harcerskie jej imienia; trwa jako symbol miasta, jako poetka żyje w wierszach, w pieśni i w słowach modlitwy:

Matko Boska Ostrobramska, Panienko Najsłodsza!
Przyszło nam znosić uderzenia w twarz dłonią wroga, dłonią obcą
W bezbronne piersi brać kule i nagich bagnetów ostrza
Spełń jedną, jedyną naszą wspólną, najgłębszą modlitwę:
Daj nam wytrwać!
Módl się o wiarę dla nas…

Pierwszy wybór wierszy i piosenek Krystyny Krahelskiej ukazał się w Londynie w 1964 roku, bardziej kompletny – w roku 1978,  pełen zbiór w roku 2019.

Najmłodszą bohaterką wystawy jest piętnastoletnia poetka Teresa Bogusławska. Urodziła się 13 lipca 1929 roku w Warszawie, była córką Antoniego, oficera, dziennikarza, i Marii z domu Wolszan. Uczyła się w tajnym gimnazjum im. C. Plater-Zyberk (oficjalnie: szkoła krawiecko-bieliźniarska). W 1941 roku wstąpiła do tajnego harcerstwa, działała w małym sabotażu. 23 lutego 1944 r. została aresztowana w czasie rozlepiania haseł antyhitlerowskich, osadzona na Pawiaku i poddana brutalnemu śledztwu. Poważnie chora została zwolniona 14 marca 1943 r. Jako „wróg III Rzeszy” otrzymała nakaz meldowania się co dwa tygodnie na Gestapo. Leczyła się w sanatorium w Otwocku. W czasie Powstania Warszawskiego szyła mundury i opaski. Zmarła 1 lutego1945 r. w Zakopanem na zapalenie opon mózgowych. Pierwsze jej utwory ukazały się anonimowo w londyńskiej „Polsce Walczącej” 17 kwietnia 1943 r. Pierwszy wybór, w opracowaniu ojca, ukazał się w Londynie w roku 1946, powielany zbiór wydał szczep harcerski imienia poetki w Ostrowcu Świętokrzyskim (1973), najobszerniejszy, Wołanie z nocy w opracowaniu Józefa Szczypki, w 1977 roku.
Ta rycerska dziewczyna już po klęsce Powstania napisała List do Warszawy, który odczytujemy jako zobowiązujące przesłanie:

(…)
Wstanie wtedy świt przedziwnie jasny
Świt perłowy z wstęgą tęczy mgławą…
Ty się zbudzisz do nowego życia
Nasza, wielka, wyśniona Warszawo!

Było wielu poetów-rycerzy dziś niestety prawie zapomnianych. Trudno przywołać ich wszystkich, a więc przyjmujemy założenie, że każdy z bohaterów wystawy odsyła do stojących za nim cieni, które także apelują o naszą pamięć. Jednym z tych, których drogę życia i twórczości przywołujemy, jest Juliusz Krzyżewski ps. Prus, urodzony w Łomży 28 stycznia 1915 roku. Dziecko rodzącej się Niepodległej, w walce o którą jego ojciec, chorąży  8. Pułku Ułanów Księcia Józefa Poniatowskiego, oddał życie 17 maja 1919 r. w czasie walk pod Ołyką. Juliusz, wychowywany przez matkę, uczył się w korpusie kadetów, w konwikcie pijarskim w Krakowie. Maturę złożył w III Gimnazjum Miejskim w Warszawie (1936). Debiutował w „Kuźni Młodych” w kwietniu 1935 roku. Drukował też w „Skamandrze”, „Jutrze Pracy”, „Kurierze Literacko-Naukowym”. Pracował w Polskim Radiu jako inspektor audycji, a w czasie okupacji w fabryce butów Bata w Chełmku. Był tym radiowcem, któremu 1 września 1939 r. powierzono odczytanie orędzia prezydenta Ignacego Mościckiego do narodu. Od 1944 r. działał w konspiracji. W czasie Powstania Warszawskiego, jako zastępca dowódcy plutonu, walczył na Woli, potem na ulicy Stawki i na placu Teatralnym. Zginął 26 sierpnia 1944 r., trafiony w czoło przez snajpera. Wybór jego wierszy – Poezje w opracowaniu Piotra Mitznera, ze wstępem Jarosława Iwaszkiewicza – ukazał się w 1978 roku. Pisał o pokoleniu Polski Walczącej: „My będziemy świadectwem / my aniołowie boleści”.

Najsłynniejszym poetą lat wojny i okupacji, do dziś najczęściej przywoływanym, jest Krzysztof Kamil Baczyński. To w jego utworach pojawiają się rycerze, przynoszący z sobą tajemnicę zmagań o honor i wolność. Wiersz pt. Polacy rozpoczynają słowa, które zainspirowały temat i przesłanie naszej wystawy: „Oto rozmawiam z cieniami rycerzy / w głuchej, wygasłej urnie mojej ziemi”. Urodził się w Warszawie 22 stycznia 1921 roku – był jedynym synem Stanisława Baczyńskiego, pisarza i krytyka, i Stefanii z domu Zieleńczyk, autorki książek dla młodzieży i szkolnych podręczników. W 1939 ukończył Liceum im. Stefana Batorego. Związany z harcerstwem, był także członkiem SZMS „Spartakus”. Studiował polonistykę w podziemnym Uniwersytecie Warszawskim. Związał się z socjalistyczną grupą „Płomienie” i wydawnictwem „Droga”. W 1942 ożenił się z Barbarą Drapczyńską, której dedykował wiersze uznawane za jedne z najpiękniejszych strof liryki miłosnej. W roku 1943 wstąpił do Harcerskich Grup Szturmowych, brał udział w wykładach i ćwiczeniach IV turnusu Szkoły Podchorążych Rezerwy Piechoty Szarych Szeregów „Agrykola”. Wraz z batalionem „Zośka” uczestniczył w akcji bojowej Tłuszcz-Urle. W lipcu 1944 r. przeszedł do batalionu „Parasol”. Walczył w Powstaniu Warszawskim, zginął trafiony kulą niemieckiego snajpera,  4 sierpnia w pałacu Blanka. Jego żona zmarła z odniesionych ran 1 września 1944 roku. Baczyński uczestniczył w ruchu literackim Warszawy, wydał kilka konspiracyjnych arkuszy i tomików poetyckich. Pełne wydanie jego utworów zebranych, w opracowaniu Kazimierza Wyki i Anieli Kmity-Piorunowej, ukazało się w 1961 roku. To tyle w kwestii przypomnienia podstawowych faktów z życia poety-żołnierza. Wiemy o nim także to, iż pomimo prób ocalenia jego życia przez świadomych wielkiego talentu młodego, słabego fizycznie człowieka, on sam nie miał żadnych wątpliwości, że będzie walczył o swoją ojczyznę nie tylko piórem. W wierszu Rycerz pisał: „Gram. Jestem rycerz – Boga zamyślenie”. A dalej: „I jestem. Czym ja jestem? wierzący przez małość – / rycerz gór zapomnianych – w zmartwychwstałe ciało”.

Znanym i coraz częściej dziś przywoływanym poetą-żołnierzem, kronikarzem walk harcerskiego batalionu „Parasol”, jest Józef Andrzej Szczepański, ps. Ziutek. Urodził się w Łęczycy, był synem Józefa, oficera Wojska Polskiego i adwokata, i Matyldy Ottomańskiej. Uczył się w Gimnazjum im. Władysława IV, małą maturę zdał w roku 1939, uczestniczył w tajnych kompletach, jednocześnie działając w Grupach Szturmowych Szarych Szeregów. W czasie Powstania Warszawskiego był dowódcą drużyny w „Parasolu”. 1 września został ciężko ranny w czasie osłaniania ewakuacji oddziałów powstańczych ze Starego Miasta. Zmarł 10 września 1944 r. w wyniku odniesionych ran. Był dwukrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych, a pośmiertnie – krzyżem Virtuti Militari V klasy. Został awansowany pośmiertnie do stopnia podporucznika. Pisał swoje utwory w przerwach walk powstańczych. Jest autorem wielu piosenek, m.in. Pałacyk Michla, Chłopcy silni jak stal, a także znanych wierszy: Do Rafała i Czerwona zaraza. Jego twórczość poetycka staje się obecnie popularna – doczekała się znakomitych muzycznych opracowań i wokalnych interpretacji. Jakże gorzko brzmią dzisiaj słowa jego wiersza: „A gdy będzie już po wojnie / będzie miło i spokojnie (…) a młodzieńcy z Parasola będą grali wielkie role / w dyplomacji, rządzie, sejmie…”. Jednocześnie ów młody powstaniec był świadom istoty komunistycznego zagrożenia, dając temu wyraz w słowach: „Czekamy ciebie czerwona zarazo / byś wybawiła nas od czarnej śmierci / byś nam kraj przed tym rozdarłszy na ćwierci / była zbawieniem – witanym z odrazą”.

Jaka rola była wyznaczona w nowym, powojennym „ładzie” polskim rycerzom, ilustruje los rotmistrza Pileckiego, tysięcy żołnierzy niezłomnych i ten oto fakt: w miejscu, gdzie mieszkał kiedyś Krzysztof Kamil Baczyński, pojawili się w styczniu 1949 r. tajniacy z Urzędu Bezpieczeństwa, aby go aresztować. Nie wiedzieli, że już nie mogą go dosięgnąć.

Prawie zapomniana jest dzisiaj postać innego rycerza Niepodległej, Zbigniewa Chałki ps. Cyganiewicz, urodzonego w Warszawie 26 kwietnia 1921 roku, zmarłego 9 kwietnia 1994 roku w Chicago. Był to jeden z tych walczących poetów, którzy przeżyli czas wojny, podobnie jak Zbigniew Jasiński ps. Rudy, autor słynnego wiersza pt. Żądamy amunicji, zmarły w Australii 5 lutego 1984 roku. Bolesną kartę wygnania z ojczyzny, gdzie polskim bohaterom groziły więzienie i śmierć, przypominamy, przywołując postać tego mniej znanego, choć znakomitego poety i najdzielniejszego żołnierza, zwanego „Bardem Starego Miasta”. Zbigniew Chałko był siostrzeńcem Feliksa Konarskiego, autora Czerwonych maków. W 1939 roku ukończył Gimnazjum im. Tadeusza Rejtana w Warszawie. Podczas kampanii wrześniowej jako młody podchorąży bronił przed bolszewikami Grodna. W czasie niemieckiej okupacji należał do organizacji Szaniec, od roku 1942 działał w szeregach Armii Krajowej. Podczas Powstania Warszawskiego był zastępcą dowódcy plutonu w batalionie „Bończa”. Walczył na Starym Mieście, później w Śródmieściu. Zasłynął jako najodważniejszy z odważnych – 14 września 1944 roku został odznaczony Orderem Virtuti Militari. Po Powstaniu znalazł się w niemieckiej niewoli, zaś od 1945 roku walczył w 2. Korpusie Polskim we Włoszech. Następnie znalazł się w Wielkiej Brytanii, a w roku 1951 wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie został jednym ze współredaktorów „Dziennika Chicagowskiego” i tygodnika „Polonia”. Wciąż marzył o powrocie do Warszawy. Jego wiersze ukazały się w Polsce po raz pierwszy w roku 1996 w tomiku pod nadanym przez wydawcę tytułem Zwyczajna wierność – niestety, już po śmierci autora. W wierszu poświęconym Conradowi, a zatytułowanym Testament poeta zapisał te oto słowa:

Ból mój niedośpiewany
Niedokończona praca
Żagle od ciszy omdlałe
I dopełniony testament.
Z pieśnią powstałem.
Z pieśnią powracam.

Kolejną kartę polskiej drogi do niepodległości otwiera wybitny prozaik – świadek nieludzkich czasów nie tylko na nieludzkiej ziemi, ale także w zatrutych ideologiami ludzkich duszach – od czasów wojny światowej aż do końca nasyconego bolesną treścią dwudziestego wieku. To Gustaw Herling-Grudziński, pisarz, krytyk literacki, żołnierz, więzień sowieckich łagrów, których rzeczywistość opisał sugestywnie w zbeletryzowanym pamiętniku pt. Inny świat. Urodził się 20 maja 1919 roku w Kielcach, w spolonizowanej rodzinie żydowskiej, tam też uczęszczał do Gimnazjum im. Mikołaja Reja. Przed wojną był przez dwa lata studentem filologii polskiej, publikował swoje teksty w czasopismach „Ateneum”, „Pion”, „Nowy Wyraz”, redagował tygodnik „Orka na Ugorze”. Był – już w październiku 1939 roku – w gronie założycieli jednej z pierwszych polskich organizacji konspiracyjnych, Polskiej Ludowej Akcji Niepodległościowej (PLAN) i przewodniczył jej przez dwa miesiące. Później wyjechał do Lwowa, następnie udał się do Grodna, gdzie znalazł pracę w teatrzyku kukiełkowym, w marcu 1940 r. próbował przedostać się na Litwę – wówczas to został aresztowany przez NKWD i skazany na pięć lat pobytu w obozach. Poprzez więzienia w Witebsku, Leningradzie i Wołogdzie trafił do łagru w Jercewie. W styczniu 1942 r., mimo obowiązującego już od kilku miesięcy układu Sikorski-Majski, został stamtąd zwolniony dopiero po głodówce protestacyjnej. Przyłączył się do armii gen. Andersa, brał udział w bitwie pod Monte Cassino, za co został odznaczony Orderem Virtuti Militari. Po wojnie dzielił los polskich wygnańców, przebywał we Włoszech i w Londynie, wreszcie osiadł na stałe we Włoszech. Przed wojną był sympatykiem Polskiej Partii Socjalistycznej, przystąpił do niej w roku 1946 we Włoszech, zaś zrezygnował z członkostwa w roku 1960 na znak protestu przeciw usunięciu z jej szeregów Adama Ciołkosza. Jako emigrant polityczny był publicystą londyńskiego tygodnika „Wiadomości”, współtworzył i redagował paryski miesięcznik „Kultura”, pracował dla Radia Wolna Europa. W roku 1952 dotknął go bolesny cios: jego żona, Krystyna, popełniła samobójstwo. Od roku 1955 jego miejscem na ziemi stał się Neapol – tu poślubił Lidię, córkę Benedetta Crocego. Mimo oddalenia, żył sprawami Polski: współpracował z Komitetem Obrony Robotników, Polskim Porozumieniem Niepodległościowym, działał w Ruchu Stu. Jego twórczość spotkała się w ojczystym kraju z dużym uznaniem. W roku 1998 został odznaczony Orderem Orła Białego. Ten krótki rys biograficzny, jakkolwiek przywołuje bolesne etapy polskiego losu: konspiracja, sowieckie łagry, emigracja – być może nie otwiera naszej wyobraźni w takim stopniu, jak te oto słowa Józefa Czapskiego: „Grudziński pamięta, że uczestnicząc w walce dzisiejszego pokolenia o to, by «nie zdziczeć na wyspie oddalonej», musi, jak na wzgórzach Monte Cassino, na każdej stronicy swych pism trwać w nieustannej komunii z żywymi i umarłymi w obronie «niewidzialnego miasta, którego charaktery ludzkie strzegą». O tych charakterach pisał zaś Herling-Grudziński w Przewodniku po samym sobie mocno i bezkompromisowo: „Kiedy myślę o postawach tzw. intelektualistów wobec komunizmu, to mam po prostu odruch wymiotny. (…) Ci, którzy chcieli znać prawdę, mogli ją poznać z lektury książek publikowanych na Zachodzie. Tyle tylko, że tych książek po prostu nie chciano czytać, a ich autorów nazywano «faszystami». Sam tego na sobie doświadczyłem”. A co myślał o duchu polskości, który nie opuszczał go na drogach wygnania? „Jeśli Polacy są naprawdę narodem romantycznym, to jest to anachronizm, który cierniem tkwi w żywym ciele Europy. Jeśli są naprawdę narodem niepodległym, to jest to prawda, która układanej do snu śmiertelnego Europie każe zawsze przecknąć się do życia na nowo” – te słowa napisał Herling-Grudziński w październiku 1944 roku już po upadku Powstania Warszawskiego, rozważając, „jak z coraz to ginących ścieżek polskiego geniuszu niewoli wydeptać szeroki gościniec wolności”.

Rycerzem polskiej sprawy, obrońcą „niewidzialnego miasta”, nazwiemy także niewiele młodszego od autora Dziennika pisanego nocą, zaprzyjaźnionego z nim wybitnego poetę, Zbigniewa Herberta. Urodził się we Lwowie 29 października 1924 roku jako drugie dziecko Marii z domu Kaniak i Bolesława Herberta, prawnika, dyrektora banku. Pradziad Zbigniewa Herberta pochodził z Austrii, zaś jego wnuk, ojciec Zbigniewa, był polskim patriotą, legionistą i obrońcą Lwowa. W domu kultywowano humanistyczne tradycje polskiej inteligencji, prawo moralne, a historia i literatura były w nim obecne na co dzień. Wielką rolę w życiu chłopca odegrała, pochodząca z ormiańskiej rodziny, babka, Maria z Bałabanów, „Maria Doświadczona”, jak pisał po latach, poświęcając jej wiersz otwierający Epilog burzy – ostatni tom jego poezji. Wśród krajów europejskich Polska była szczególnym poligonem „Bożych igrzysk”. Zbigniew Herbert, jak wielu jego rówieśników, znalazł się w oku cyklonu, w centrum wojny, którą nazwał „czasem drugiej Apokalipsy”. Wojska hitlerowskie zaatakowały Polskę 1 września 1939 roku, zaś od 17 września, na skutek niemiecko-sowieckiego paktu Ribbentrop-Mołotow, wschodnie tereny Polski były zalewane przez Armię Czerwoną. Wkrótce Lwów, wraz z południowo-wschodnimi terenami Polski, został wcielony do Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Miasto zostało odebrane Poecie na zawsze. Po latach Herbert pisał w eseju Lekcja łaciny: „Pracowaliśmy w pocie czoła. Zbliżała się pora owocobrania: w następnym roku mieliśmy przejść do poezji Katullusa i Horacego. Ale wtedy wkroczyli barbarzyńcy”. Zbigniew Herbert przez całe życie pozostawał wierny heroicznej formacji pokolenia lat wojny i okupacji, czemu dawał wyraz zarówno w swojej poezji, jak i w publicznych wypowiedziach. Symboliczne Miasto było zarazem Lwowem, Troją, powstańczą Warszawą. Jednym z podstawowych wątków, powracających w różnych utworach Herberta, jest świadomość powtarzalności historycznych wydarzeń. W tym dialogu między dawnymi i nowymi laty Herbert wskazuje na podobieństwa ludzkich doświadczeń, a punktem odniesienia czyni człowieka, stojącego zawsze wobec tych samych wyzwań. Poeta, opisując czasy sobie współczesne, często sięga do dawno zapomnianych bitew, wygasłych cywilizacji. To poczucie łączności z minionymi pokoleniami uświadamia nam głęboki wymiar ludzkiej egzystencji i wagę podejmowanych wyborów. „Bez ustanku pracują we mnie ręce moich przodków” – ta myśl towarzyszy Poecie na wszystkich drogach życia, także w podróżach – pielgrzymkach do źródeł europejskiej kultury, których owocem były znakomite wiersze i eseje, tłumaczone na wiele języków. W roku 1992 ciężko chory Herbert powraca już na zawsze na „kamienne łono ojczyzny”. Zastana sytuacja społeczna i polityczna napełnia go niepokojem, któremu daje wyraz, ogłaszając artykuły publicystyczne na łamach „Tygodnika Solidarność”. Herbert wielokrotnie podkreślał potrzebę dekomunizacji, która oznaczałaby definitywne zamknięcie pewnego etapu historii. Pozostawał wierny zasadzie, aby „nie bratać się z silniejszym” i z jednakowym wyczuleniem reagować na „głos poniżonych i bitych”, dochodzący z wielu różnych stron. Z dręczącą go chorobą zmagał się heroicznie. „Wierzył zawsze, że przedmiotem poezji jest to, co robimy z naszym życiem, dlatego do końca walczył, a ten wysiłek go zabijał” – wspomina Al Alvarez. Już w Elegii na odejście z roku 1990 pojawia się zapowiedź pożegnania ze światem, słyszymy ją w tomie Rovigo, aż wreszcie wybrzmiewa krystalicznie czystą nutą w Epilogu burzy. Kiedy Poeta umierał, w nocy 28 lipca 1998 roku, nad Warszawą szalała burza.

Niezwykłe świadectwo losów człowieka, poddanego miażdżącym trybom historii i mimo głębokich ran do końca walczącego o godność Polaka, intelektualisty, świadka, stojącego na straży prawdy, jest Janusz Krasiński. Urodzony 5 lipca 1928 roku w Warszawie, swojemu miastu pozostał wierny do końca, do dnia tragicznej śmierci 14 października 2012 roku. Wybitny prozaik, dramatopisarz, autor słuchowisk radiowych i adaptacji teatralnych, rozpoczynał swoją twórczą drogę w stalinowskich więzieniach, pisząc wiersze na tabliczkach z chleba i ucząc się ich na pamięć. Zanim tu trafił jako dziewiętnastolatek, pod zarzutem rzekomego szpiegostwa na rzecz USA, przeszedł drogę dla dzisiejszych nastolatków niewyobrażalną. Od 1941 roku był członkiem Szarych Szeregów, brał udział w Powstaniu Warszawskim, po jego klęsce trafił do obozu przejściowego w Pruszkowie, a stamtąd do Auschwitz-Birkenau, gdzie stracił matkę, która, mimo iż miała taką możliwość, nie chciała opuścić syna. Później był więziony w Hersbruck pod Norymbergą, skąd został ewakuowany pieszym transportem do Dachau – w kwietniu doczekał się wyzwolenia przez wojska amerykańskie, aby po dwóch latach, po powrocie do Polski usłyszeć w sfingowanym procesie wyrok piętnastu lat więzienia. W więzieniu na Mokotowie w niewielkiej celi przebywało jednocześnie ok. 100 osób, wśród nich Tadeusz Płużański, Władysław Bartoszewski, Ryszard Krzywicki-Jamontt, płk. Wacław Lipiński, ks. prof. Jan Stępień i wielu innych przedstawicieli polskiej inteligencji. Janusz Krasiński był świadkiem wyprowadzenia na śmierć pierwszego z bohaterów wystawy, słynnego rotmistrza Witolda Pileckiego – tak opisał tę dramatyczną chwilę w autobiograficznej powieści Na stracenie:

– To nie Handke, to Witold! Prowadzą Witolda!
– O Chryste!
(…)
Dowódca egzekucyjnej grupy w sztywnej rogatywce szasta nonszalancko połami płaszcza. Pewny siebie, wie dokąd i kogo prowadzi. Tuż za nim niezwykła trójca – ręka w rękę skuta kajdankami. Dwóch po bokach w bojowych szynelach, w naciśniętych głęboko na oczy czapkach, a między nimi jak karnawałowy przebieraniec – skazany. W angielskim battle-dressie i przedziwnym nakryciu głowy – ni to żałobna wdowa otulona czarną chustą, ni średniowieczny kat. Idzie niepewnie jak oślepiony koń. Śmiertelny kaptur, podwiązany pod szyją, szczelnie zasłania mu oczy. Rzuca niespokojnie omotaną głową. Z tyłu za nim dwóch z naganami i prokurator. Wojskowy – ze świńską teczką w ręce, w kamaszach i krótkim do kolan płaszczu – adiutant śmierci.

Janusza Krasińskiego zwolniono z więzienia po dziewięciu latach, w maju 1956 r. (rehabilitacji doczekał się dopiero… w roku 1998). Po opublikowaniu na łamach tygodnika „Po prostu” pierwszego, powstałego w więzieniu wiersza Karuzela, pisarz tworzy kolejne dzieła, w których, w literacko znakomitej formie, daje świadectwo tragicznym doświadczeniom rycerzy polskiej sprawy. W centrum wszystkich jego utworów jest sumienie człowieka, poddawane próbom na drogach życia – tym najtrudniejszym. Pięciotomowy cykl, na który składają się powieści: Na stracenie, Twarzą do ściany, Niemoc, Przed agonią i Przełom, to dzieło niezwykłe, daje bowiem wgląd w historię polskiego narodu na przestrzeni kilkudziesięciu lat, pozwalając zrozumieć obecne w niej do dziś mechanizmy. Według relacji jego kolegi „po piórze”, Marka Nowakowskiego, bardzo niepokoił go stan rzeczy w naszym kraju. Podczas pośmiertnej promocji ostatniej książki Janusza Krasińskiego, która miała miejsce w Muzeum Literatury, Krzysztof Masłoń powiedział: „Nic ważniejszego w polskiej prozie po roku 1989 nie powstało”. Mimo to dzieła tego wyjątkowego pisarza – świadka polskiej historii – nie są popularyzowane.

I wreszcie największy z rycerskiego rodu Polaków – Karol Wojtyła, święty Jan Paweł II. Nie będziemy w tym miejscu przypominać faktów z jego życia, rozsadzającego swoją rozległością możliwości skromnego tekstu. Spróbujmy raczej, korzystając z drogowskazów słów papieża-poety, „choć żadne słowo nie uniesie całego obrazu”, zbliżyć się do tajemnicy spoiwa, łączącego wszystkich bohaterów wystawy. Odnajdziemy trop w tym oto zapisie:

Są z pewnością niewidzialne Ręce, które trzymają nas tak
Że z wysiłkiem dźwigamy łódź, której dzieje nadają bieg
Pomimo mielizn.
Czy wystarczy zagłębić się w źródła, nie szukając niewidzialnych Rąk?

Opowieść o najnowszej historii Polski, widziana przez pryzmat losów bohaterów wystawy, obejmuje ideę, zawartą w haśle Bóg – Honor – Ojczyzna i spójny z ową ideą czyn. Postawy rycerskie, tak wyraźnie zaznaczone w przedstawionych tu losach dziewiętnastu twórców, którzy umieli żyć na poziomie wyznawanych wartości, określają miejsce i rolę Polski w dziejach Europy i świata. Papież-poeta był tego świadom, toteż apelował do swoich rodaków z wielką mocą:

I dlatego – zanim stąd odejdę, proszę was, abyście to duchowe dziedzictwo, któremu na imię Polska, raz jeszcze przyjęli z wiarą, nadzieją i miłością (…) – abyście nie podcinali korzeni, z których wyrastamy.

Maria Dorota Pieńkowska

sylwetki rycerzy